– Będzie Pani mówić o skokach, skoczkach, o pracy z nimi, o tym, co jest fajnego w naszych zawodnikach. No i o tym, jak wygląda praca na skokach narciarskich od kulis.
Miły głos był zdecydowanie milszy po tym, jak zdałam sobie sprawę, że przecież nie będę miała żadnych problemów z udzieleniem odpowiedzi. Zgodziłam się wziąć udział w weekendowym wydaniu programu, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Dobra okazja, by to zmienić. Nie dość, że to będzie mój pierwszy kontakt z programem śniadaniowym na żywo, to jeszcze pierwszy raz wystąpię w telewizji przed kamerą i pierwszy raz zobaczę, jak taki program wygląda od środka. Przyjemne (miałam nadzieję) z pożytecznym. Przecież zerknę jedynie jak wygląda praca producenta, jak ustawiają światło, a jak kamery. No i jak duże jest studio.
Wchodzę w to
– Ale wie Pani, że ja nie jestem dziennikarką? Jeśli chcecie eksperta dziennikarza to nie mnie. Ja pracuję jako operatorka kamery i montażystka. Nawet nie wiem jak mielibyście mnie przedstawić – tak myślałam i tak mówiłam Pani Magdzie, która wyławia spośród tłumów eksperckich znakomitości gości do PNŚ. Ale chcieli mnie. Bom kobieta i mam wiedzę. Zgodziłam się, a Pani Magda wydawała się być przynajmniej tak szczęśliwa jak ja, kiedy usłyszałam dźwięk mikrofali. Jedzenie… Radość! Oj radość z jedzenia. Zawsze. A zaraz potem obdzwoniłam wszystkich znajomych i rodzinę, mówiąc że nie pośpią w sobotni poranek, bo o 8:48 wchodzę na antenę. Rodzice wzruszeni, szczęśliwi. Znajomi podekscytowani, trzymający kciuki. Miło, bardzo miło. Jeszce trzy dni i będzie po wszystkim. Swoją drogą… nieźle. Trzy dni przed programem mieć już potwierdzonych gości? Nam też się zdarza. Ale bywa, że do programu kilka godzin i walka producenta z listą obecności trwa w najlepsze. Ale o tym kiedy indziej.
Sobota, godziny zbyt wczesne
Wstaje się ciężko. Nieludzka pora. Za wcześnie. Zbyt zmęczona. Ale przynajmniej mam już ubranie naszykowane. Można chwilę poleżeć. Nie, nie można. To sobota. Komunikacja miejska. Ajć. Wstaję. 6:00… Mimo że dzień nie miał być zwykłym dla mnie dniem, zaczął się bardzo zwyczajnie. Toaletka, śniadanie (owsianka z owocami, kakao i miodem), zbieranie się. Włosy i makijaż zrobią za mnie na miejscu, więc czas na przeglądanie Instagrama znacznie się wydłużył. Dotoczyłam się do siedziby TVP przy Woronicza, po drodze trzy razy ratując mój kapelusz od wietrznej zagłady. Proces wejścia? Imię, nazwisko, do kogo? Drzwi się otwierają, winda, pierwsze piętro, tłum ludzi, producent i riserczer, dzień dobry, dzień dobry, malowanie, czesanie, podpinanie mikroportów, czekanie, czekanie, wejście, nagranie, pożegnanie, wyjście. Z dźwiękowcami TVP żarty przaśne, czyli proste, naturalne, życiowe. Zaiskrzyło od pierwszej wymiany zdań. Pan X: Przepraszamy, ale musimy… Ja: Od razu musicie… A nie chcecie? Niech to nie będzie koniecznością, a przyjemnością. I tak zaczęła się rozmowa o tym, gdzie mi podpiąć mikroport, na którym jestem kanale i po co mi w tym pomagają, skoro mogłam to zrobić sama. Za chwilę wchodzimy na wizję. Stres? Zero. Aż zaczęło mnie to dziwić. Z drugiej jednak strony… czym mam się stresować. Przecież robię to samo w pracy, tylko nie występuję przed kamerą 🙂
https://pytanienasniadanie.tvp.pl/29130438/za-co-polacy-kochaja-polskich-skoczkow
I tak zakończyła się moja przygoda z porannym programem. Nie powiedziałam nic z tego, o czym niby to miałam mówić. Ale zdarza się. Scenariusz rozmowy trochę się posypał. Zaskoczona jedynie zachowaniem współgościa, wyszłam ze studia z dziwnym stanem mojego samopoczucia. Wróciłam do domu. Przebrałam się w weekendowy dresik i ruszyłam z Marcinem do Lublina. Bo przecież taki był plan. Od razu zrobiło się lepiej.
PS.
Kadr z programu