Nie nosić głowy wysoko, a ciągle patrzeć w górę? Można. Nie wiem, co takiego jest w niebie, ale ewidentnie coś jest. Coś co zbyt często przykuwa moją uwagę. Coś, czego właściwie nie potrafię precyzyjnie opisać. Coś, co czasem powoduje wypadki. Uchowaj od tego panie losie! Ale tak. Jak już wlepię oczy w chmury, to nie widzę w co wjeżdżam. Na szczęście rowerem i na szczęście w znak drogowy. Swoją drogą… niezła umiejętność wjechać w znak drogowy. Nie w słup, nie w człowieka, nie w budynek. Tylko w cienki, biedny znak drogowy. Taką miałam kiedyś przygodę. Ale! Bo to przecież o niebie miało być, a nie o znakach i rowerach 🙂
Nieba mi nigdy dość. Tak jak wody. Mogę godzinami fotografować i jedno i drugie. Mogę się w nie wgapiać, nie czując uciekającego czasu. Mogę i lubię. A po co to robię? Sama nie wiem. Odpręża mnie to, uspokaja. Bez znaczenia na porę, temperaturę, warunki pogodowe. Choć przy zlewie trudno jest patrzeć w górę, a wodę ma się właściwie pod nosem… to patrzę.
Te zdjęcia to zdjęcia z różnych miejsc, ale łączy je jedno. Droga i niebo. To ułamki sekund z moich podróży. I tych dużych i tych codziennych. Fragmenty 2017 roku.
Jakość i rozmiary przeróżne, bo zdjęcia robiłam tym, co wpadło mi w ręce. W sumie to już nawet nie pamiętam czym.