Gran Canaria. 2017 rok. Tak, wiem, który mamy. Zdjęcia z Katanii dojrzewały trzy miesiące. Te z wysp potrzebowały więcej czasu. Takiej wersji się trzymam. Bo to przecież nie jest kwestia braku organizacji. Ależ skąd.
Azory. Nie było chyba do tej pory miejsca, które zachwyciłoby mnie bardziej. Tam było wszystko. Góry, doliny, pustynie i sady, woda i suchość. Tak intensywnych kolorów nie widziałam nigdzie. Zieleń zieleńsza, błękit bardziej błękitny, czerwień zdecydowania bardziej czerwona. Las Palmas nie obdarza takimi barwami. Inaczej, nie aż tak intensywnymi. Jest bladziej, bardziej sucho. Jest mniej intensywnie. Stop. Cofam się do miejsca, w którym napisałam „Las Palmas nie obdarza takimi barwami”. Kasuję to i piszę to co powinnam, czyli „Las Palmas obdarza barwami. I to jak!” Teraz już kontynuuję po wprowadzonych poprawkach.
To jest niemożliwe!
Właściwie dwie rzeczy są niemożliwe. To, że kolory azorskie tak siedzą mi w głowie i to, że w porównaniu z nimi wszędzie wydaje mi się… ponuro? Nie. Bladziej. Po prostu bladziej. A potem sięgam do zdjęć sprzed 1,5 roku, zwiedzam to, co zwiedziłam i myślę sobie: jak mogłam uważać, że Gran Canarii brakuje kolorów. No jak? Pojęcia brak. Jest kolorowo. Nawet bardzo kolorowo. Może nawet za bardzo!
Pstryk
Czasami ktoś pyta, dlaczego nie nagrywam podczas podróży. Dlaczego z wyjazdów, na których jestem nie tworzę wideo? Nie wiem… Na urlopie odpoczywam. Najwidoczniej fotografia mi w tym pomaga. Uwielbiam pracować z kamerą i dopóki kręgosłup wytrzymuje będę to robić. Ale z fotografią tak jest, że nie czuję presji. Nie szukam nerwowo dobrego miejsca, dobrego światła, dobrego kadru. Idę, widzę, fotografuję. Potem idę dalej, coś widzę, fotografuję. Fotografia idzie za mną, a nie ja za nią.
Zdjęcia: Justyna Dobosz / dziewczynazkamera.pl
NIKON D5200, 18-105 f/3.5-5.6
One Comment
Widać tą dojrzałość. Piękne!